Jak jesteś?

                   Opowiedz mi, jak wygląda morze.

                Jest wzburzone i pełne wysokich fal, prawda? I jest ciemnoniebieskie, prawda? I jest turkusowe, przejrzyste. I morze jest życiodajne, tak? Morze też zabiera życie. I morze obmywa piaszczysty brzeg. I na morskim brzegu sterczą ostre skały. I morze jest spokojne, zabarwione odcieniami żółci i czerwieni, kiedy zachodzi słońce. Morze wyrzuca na brzeg muszelki, prawda? I morze wciąga w głąb dmuchaną piłkę. Morze jest słone. Tak, morze jest słone.

                A czym jest morze? A kim ja jestem?

                Ilekroć słyszę w gabinecie, że ktoś jest „jakiś”, staram się sprawdzić, w jakich okolicznościach przeżywa siebie w ten określony sposób. Jeden z moich nauczycieli, zmarły w tym roku Wacław Urbaniec, podawał taki przykład: jeśli ktoś jest nieśmiały, to czy jest taki zawsze? Czy jest nieśmiały też, kiedy ogląda sam w domu telewizję? Odgadliście, stajemy się „jacyś” w reakcji na otoczenie. Wpływamy na nie a ono wpływa na nas. To bardzo ważne, by wyodrębnić czynniki, które w konkretny sposób wpływają na nas i sprawiają, że zmienia się nasze postrzeganie sytuacji, innych, siebie. I dostrzec, że choć niezmienna pozostaje nasza substancja – jak woda w morzu -  to my sami możemy być różni wobec różnych czynników zewnętrznych, ale i też tych płynących ze środka. Inaczej jestem, kiedy boli mnie głowa, inaczej, kiedy jestem głodna, inaczej kiedy wypoczęta, etc.

                W ujęciu gestaltowskim akcent z tego, kim jestem przenosi się na to, jak jestem. Jak jestem w otoczeniu, wobec niego. To pierwsza zmiana. A za nią idzie druga. Jeśli różne, zewnętrzne i wewnętrzne czynniki, wpływają na to, jak jestem, to przecież nie jestem statyczna. To, czego doświadczam i jak wchodzę w interakcje z otoczeniem jest procesem. Jest stawaniem się bardziej niż byciem. Jest dynamiczne i podlegające działaniu wielu sił. Jeśli popatrzymy na to przez pryzmat pewnych ról społecznych, to też nie ma stałej. Jestem psychoterapeutką. Czy jestem nią też poza gabinetem. Nie. Czy jestem teraz? Po części. Jak jestem, teraz, kiedy piszę te słowa? Jestem zaangażowana, zainteresowana, twórcza, skupiona. Rozwijam się, jestem w kontakcie ze sobą i z wyobrażeniem Ciebie, czytającego. W kontakcie ze wspomnieniami ze swojego procesu uczenia się i rozumienia Gestaltu.

                Patrzenie na to „jak” a nie „kim” jestem uwalnia od etykiet. Sprawia, że mogę wejść w bliższy kontakt, bo nie posługuję się swoimi wyobrażeniami o czymś. Kiedy przyjmę, że moje bycie to w istocie stawanie się i ciągłe tworzenie siebie, odchodzi kolejne obciążające przekonanie, że jest się „kimś” na zawsze. Na przykład zawsze leniem, czy zawsze gwiazdą. Nie jestem zobligowana by wypełniać treścią etykietę, którą noszę. Po prostu jestem, jak morze. Wystarczająco rozpoznawalna dla innych i równocześnie ciągle żywa, zmieniająca się. A Ty, jak jesteś?

AS

Kim jestem, kiedy mnie dostrzegasz.

Po długim czasie twórczej próżni poczułam znowu chęć podzielenia się swoim spojrzeniem na terapię. Inspiracją, jakżeby inaczej, jest dla mnie praca w gabinecie. A praca terapeuty to relacja, kontakt, poznawanie. Więc moja inspiracja płynie z relacji, z ludzi, od ludzi, od Was. Tworząca się w polu terapeutycznym iskra, która nie gaśnie, kiedy zamkną się drzwi a puste fotele zostają same w półmroku pokoju.

Jest dla mnie taki rodzaj wyzwania, w którym łatwo mi popaść w pułapkę fantazji i wyobrażeń, przekonań o kliencie. O Tobie. Kiedy przychodzisz i w miarę, jak opowiadasz, jak rozmawiamy, jak Cię poznaję, orientuję się, że tak wiele nas łączy. Że mamy tak podobne schematy postępowania, pewne wspólne doświadczenia, patrzenie na świat, lubimy ten sam rodzaj herbaty i wzruszamy się na tym jednym jedynym najważniejszym filmie. Tak, bywa tak, że spotykamy się w gabinecie i myślę „bratnia dusza”. I to jest moment, kiedy muszę podwoić czujność. By nie zakładać, że wiem, jak się czujesz. By nie prowadzić Cię w stronę odszukiwania doświadczeń, które sama przeżyłam. By Cię słuchać, bo to jest Twoja historia a nie korzystać z Twojej historii by przypomnieć sobie własną. Koledzy i koleżanki terapeuci już mi podszeptują… by się nie zatopić w symbiozie. Nie zlać w jedno.

A dlaczego miałoby to działać na szkodę?

Przecież symbioza jest potrzebna. Jest kluczowa dla dziecka, by mogło przeżyć. Mama, pierś, ja-dziecko. Cudowne i niezmącone kołysanie się w byciu razem, stan, w którym druga osoba odgaduje moje potrzeby i zaspokaja je zanim zdążę się sfrustrować. Można tak trwać i trwać. Lecz jeśli symbioza trwa zbyt długo, to można się nie wyodrębnić. I wtedy stać się niewidzialnym. Stracić swoją tożsamość na rzecz określania się tylko w odniesieniu do obiektu. Lubię szpinak, jak mamusia i nie lubię jabłek też jak mamusia. Nie muszę mówić innym, czego potrzebuję, bo się domyślą. Nie muszę też innych słuchać, bo wiem, czego im potrzeba. Relacje odbywają się dla mnie na poziomie niewerbalnym, bo tak trudno mi nazywać własne uczucia. I tak najczęściej skupiam się na uczuciach innych a własne ignoruję. Działam w trybie reakcji, bo podjęcie akcji jest dla mnie trudne bez uprzedniej aprobaty. Mam takie przekonanie, że bez drugiej osoby nie poradzę sobie, zginę. Że bycie z drugą osobą oznacza zatarcie granic i bezmierne oddanie.

To już wiecie dlaczego…

Klient przychodzący do gabinetu jest metrykalnie dorosły. Z dojrzałością emocjonalną bywa różnie, często to właśnie ona jest przedmiotem pracy. Ważne by móc tę dojrzałość budować, pozwolić sobie na wyodrębnienie i poznanie: kim jestem? Kim jestem, kiedy ważny jestem tylko JA. Kim jestem, kiedy nikt mi nie mówi, jak mam żyć ani, co czuję czy powinienem czuć. Kim jestem, kiedy druga osoba patrzy na mnie i mnie widzi. Takiego, jakim jestem w tej chwili. Kim jestem, kiedy mogę wejść w kontakt, bez stawiania muru i bez zlewania się w jedno. Kim jestem wobec Ciebie. Lub, jak podkreślali nauczyciele Gestalt: jak jestem. O procesie bycia i stawiania się – następnym razem.

AS