Historia pewnej lokaty

 

 

 

 

 

 

 

-         Dzień dobry, witamy w naszym banku. Pani pesel jest jednocześnie numerem konta.

-          Dzień dobry, chciałam ulokować pakiet emocji.

-          Świetnie, jakie emocje?

-          Mam dość pokaźną nadwyżkę złości. Co mogę z nią zrobić?

-          To zależy, czy chce Pani się zajmować swoją złością, czy raczej ją zdeponować i czekać na odsetki.

-          Zdeponuję.

-          Czy kapitalizacja odsetek miesięczna?

-          Tak, niech sobie rośnie. Nie potrzebuję jej.

-          Oczywiście. Kiedy planuje Pani wypłacić nagromadzone środki?

-          Może dzieciom wypłacę, jak przyjdzie czas… Zobaczę, jeszcze nie wiem.

-          Rozumiem. Czy ma Pani inne środki emocjonalne do wpłaty?

-          Mam jeszcze poczucie winy, właśnie odziedziczyłam po babci.

-          Doskonale, cenimy sobie w naszym banku depozyty z tradycjami… Czy zechce Pani odłożyć u nas również poczucie winy, na procent?

-          Tak, poproszę lokatę dożywotnią. Zgodnie z tradycją przekażę wszystko wnukom, pomnożone.

AS

 

 

 

 

 

 

 

Jak jesteś?

                   Opowiedz mi, jak wygląda morze.

                Jest wzburzone i pełne wysokich fal, prawda? I jest ciemnoniebieskie, prawda? I jest turkusowe, przejrzyste. I morze jest życiodajne, tak? Morze też zabiera życie. I morze obmywa piaszczysty brzeg. I na morskim brzegu sterczą ostre skały. I morze jest spokojne, zabarwione odcieniami żółci i czerwieni, kiedy zachodzi słońce. Morze wyrzuca na brzeg muszelki, prawda? I morze wciąga w głąb dmuchaną piłkę. Morze jest słone. Tak, morze jest słone.

                A czym jest morze? A kim ja jestem?

                Ilekroć słyszę w gabinecie, że ktoś jest „jakiś”, staram się sprawdzić, w jakich okolicznościach przeżywa siebie w ten określony sposób. Jeden z moich nauczycieli, zmarły w tym roku Wacław Urbaniec, podawał taki przykład: jeśli ktoś jest nieśmiały, to czy jest taki zawsze? Czy jest nieśmiały też, kiedy ogląda sam w domu telewizję? Odgadliście, stajemy się „jacyś” w reakcji na otoczenie. Wpływamy na nie a ono wpływa na nas. To bardzo ważne, by wyodrębnić czynniki, które w konkretny sposób wpływają na nas i sprawiają, że zmienia się nasze postrzeganie sytuacji, innych, siebie. I dostrzec, że choć niezmienna pozostaje nasza substancja – jak woda w morzu -  to my sami możemy być różni wobec różnych czynników zewnętrznych, ale i też tych płynących ze środka. Inaczej jestem, kiedy boli mnie głowa, inaczej, kiedy jestem głodna, inaczej kiedy wypoczęta, etc.

                W ujęciu gestaltowskim akcent z tego, kim jestem przenosi się na to, jak jestem. Jak jestem w otoczeniu, wobec niego. To pierwsza zmiana. A za nią idzie druga. Jeśli różne, zewnętrzne i wewnętrzne czynniki, wpływają na to, jak jestem, to przecież nie jestem statyczna. To, czego doświadczam i jak wchodzę w interakcje z otoczeniem jest procesem. Jest stawaniem się bardziej niż byciem. Jest dynamiczne i podlegające działaniu wielu sił. Jeśli popatrzymy na to przez pryzmat pewnych ról społecznych, to też nie ma stałej. Jestem psychoterapeutką. Czy jestem nią też poza gabinetem. Nie. Czy jestem teraz? Po części. Jak jestem, teraz, kiedy piszę te słowa? Jestem zaangażowana, zainteresowana, twórcza, skupiona. Rozwijam się, jestem w kontakcie ze sobą i z wyobrażeniem Ciebie, czytającego. W kontakcie ze wspomnieniami ze swojego procesu uczenia się i rozumienia Gestaltu.

                Patrzenie na to „jak” a nie „kim” jestem uwalnia od etykiet. Sprawia, że mogę wejść w bliższy kontakt, bo nie posługuję się swoimi wyobrażeniami o czymś. Kiedy przyjmę, że moje bycie to w istocie stawanie się i ciągłe tworzenie siebie, odchodzi kolejne obciążające przekonanie, że jest się „kimś” na zawsze. Na przykład zawsze leniem, czy zawsze gwiazdą. Nie jestem zobligowana by wypełniać treścią etykietę, którą noszę. Po prostu jestem, jak morze. Wystarczająco rozpoznawalna dla innych i równocześnie ciągle żywa, zmieniająca się. A Ty, jak jesteś?

AS

Lecząca funkcja kontaktu w depresji

***

żyję nie widując gwiazd

mówię nie rozumiejąc słów

czekam nie licząc dni

aż ktoś przebije ten mur

Rafał Wojaczek

Powyższe słowa poety Rafała Wojaczka oddają pełnię depresyjnego przeżycia: samotności, niemocy, wycofania do bezczasu i odludzia. Doświadczenie depresji jest ogromnie obciążające i pozostawia w psychice chorego ślad jeszcze długo po ustaniu objawów. Wspomnienie siebie z „tamtego czasu”, kiedy nie starczało motywacji na najprostsze sprawy czy podstawowe czynności, smutek zalewał bez miary a udręczony umysł mechanicznie przetwarzał te same czarne myśli jest dla osoby, która wyzdrowiała wspomnieniem niemal z innego życia. Jednym z boleśniejszych elementów depresji jest niemożność połączenia się ze światem, chorego oddziela niewidzialna szyba, przez którą może świat oglądać, ale nie może go dotykać, przeżywać, smakować. Energia jest wycofana do wewnątrz i trawiona na przetwarzanie własnego cierpienia. Zadaniem terapeuty Gestalt w takiej sytuacji jest nieustanne i płynące z empatycznego serca nawiązywanie kontaktu. Bo kontakt jest leczący i tylko w kontakcie można wspierać poprawę funkcjonowania chorego. Tylko nawiązawszy kontakt można iść dalej, aby Klient mógł przeżywać, rozumieć, integrować swoje doświadczenia.

Równie ważne, jak nawiązanie kontaktu z terapeutą jest podtrzymywanie kontaktu z bliskimi. I tutaj często chory ma trudność z zainicjowaniem kontaktu, więc rolą bliskich jest odwiedzanie, rozmawianie, czasem tylko siedzenie razem na kanapie. Obecność drugiej osoby wpływa kojąco i pomaga choć na moment połączyć się z rzeczywistością poza chorobą. Jest też druga strona medalu – bliscy, którzy opiekują się osobą w depresji często doznają wypalenia i sami przechodzą kryzys. Stany emocjonalne są „zaraźliwe”, depresja kładzie się długim cieniem  na otoczenie, nie tylko na chorego. Jeśli czujemy, że nie radzimy sobie z przyjmowaniem trudnych emocji osoby w depresji i brakiem widocznej poprawy stanu zdrowia, to też zachęcam do sięgnięcia po pomoc. Może to być pomoc w gabinecie terapeuty, ale też budowanie swojej sieci wsparcia. Bo pomoc innym bywa trudna i kiedy są to nasi bliscy jest obciążona emocjami ponad miarę.

Warto wspomnieć, że również terapeuci doznają stanów depresyjnych. Jak w innych zawodach związanych z pomaganiem, tak i tutaj istnieje duże ryzyko wypalenia zawodowego, nadmiernego stresu i związanych z nim stanów wyczerpania emocjonalnego aż po depresję.

W sytuacji depresji klinicznej niemożliwe jest dla terapeuty kontynuowanie pracy z Klientami ponieważ upośledzona jest funkcja kontaktowania się z drugim człowiekiem, która leży u podstaw warsztatu terapeuty. Na szczęście nie każdy terapeuta zachoruje na depresję, ale gdyby spytać terapeutów, czy sami doświadczyli depresyjnych stanów, większość odpowie twierdząco. Ja również. I dodam przekornie: no i dobrze! Po co terapeucie stan depresyjny? I skąd się bierze u, z definicji, świadomych i zdrowych psychicznie osób? Tak, jak u każdego, może być wynikiem traumy, jednym z etapów żałoby, efektem doświadczania przewlekłego stresu i nadmiernych obciążeń. W pracy terapeutów obciążenia występują nader często, terapeuci towarzyszą Klientom w cierpieniu, wspierają używając własnych zasobów, przyjmują trudne tajemnice a czasem niestety muszą się zmierzyć z czyjąś samobójczą śmiercią. Jaka jest celowość doświadczenia stanu depresyjnego dla terapeutów? Tego swoistego emocjonalnego resetu, kiedy trudne przeżycia niejako spalają się w naszej psychice tworząc miejsce na coś nowego… Takie doświadczenie pozwala poszerzyć świadomość terapeuty i, już przeżyte, powinno być włączone do jego zasobów. Pozwala też lepiej rozumieć depresyjne doświadczenia innych i dzielić się własnym doświadczeniem. Dla Klienta, który często idealizuje terapeutę, informacja o tym, że „terapeuta też tak miał” może się okazać bardzo ważna poprzez poczucie, że nie jest w swoim doświadczeniu osamotniony.

Spojrzeliśmy więc na kontakt w depresji z trzech różnych perspektyw: chorującego, bliskich i terapeuty. Depresja może dotknąć każdego z nas i każdy może się znaleźć w sytuacji, kiedy będzie pomagał osobom w depresji. Pamiętajmy, że najważniejszym i podstawowym sposobem pomocy jest kontakt, rozpuszczenie twardego spoiwa muru, który odgradza od rzeczywistości, chęć zajrzenia poza ten mur, mimo lęku, że zobaczymy tam coś strasznego. Bo zawsze w głębi będzie na nas czekał Człowiek.

Figura Gestaltystki (cz.2)

Miło mi, że znowu się spotykamy.

Z poprzedniego artykułu pamiętasz pewnie, drogi Czytelniku, kilka ważnych dla pracy Gestaltystki motywów – kontakt, relację, emocje, doświadczanie. Może pamiętasz też, że terapia służy poszerzeniu świadomości a klient jest jedynym ekspertem od swojego życia. To ruszajmy dalej, w podróż po figurze Gestaltystki.

Ostatnim przystankiem było doświadczanie. Podzielę się tutaj pewnym wglądem z mojej własnej terapii – że doświadczania, przeżywania nie warto odkładać na później. Miałam taki pomysł, że w gabinecie, z moją terapeutką, zajmę się sprawą, która parę dni wcześniej bardzo mnie poruszyła. I co? Emocje nie wróciły, przeżycia nie udało się odtworzyć. A co się udało? Doświadczyć frustracji i przekonać się o tym, że życie odkładane „na inną okazję” po prostu ucieka, rozpływa się. Po tym doświadczeniu przyszła też refleksja o tym, jak ważne jest być w „tu i teraz”. Niby rozumiemy, że jesteśmy w teraźniejszości i już; że przeszłość nie wróci a przyszłość nadejdzie w swoim czasie. A jednak spędzamy dużo czasu błądząc myślami w jednym lub w drugim i niejako przegapiamy to, co się na bieżąco z nami i wokół nas dzieje. Uważność na bieżącą chwilę jest ważną umiejętnością, często musimy się jej uczyć w gabinecie od początku. Terapeuta będzie przypominał o byciu „tu i teraz” i zachęcał do refleksji nad swoim obecnym stanem, odczuwania żywych w danym momencie emocji. Również kiedy klient przywoła w gabinecie sytuację z przeszłości, terapeuta może się zadać pytanie, jakie tamta sytuacja ma znaczenie w chwili obecnej. Nasze dzieciństwa obfitują w przeżycia, które zapamiętaliśmy jako straszne, krzywdzące; pamiętamy przez lata, że mama nie pochwaliła nas wystarczająco po przedszkolnym przedstawieniu  a tato przez pomyłkę wyrzucił ukochanego pluszaka. Możemy pielęgnować w sobie te przeżycia, ale możemy też się zastanowić, na ile mają rzeczywisty wpływ na nasze obecne życie. W myśl tego, co pisał Jean-Paul Sartre: „Ważne jest nie to, co ze mną zrobiono, lecz to, co ja sam zrobiłem z tym, co ze mną zrobiono.” Jako dorośli mamy możliwość zintegrowania przeżyć z dzieciństwa i nadania im nowego znaczenia, z perspektywy „tu i teraz”.

Wrócę jeszcze do emocji a w szczególności do ich źródła. Do jakiego źródła? Do ciała. Emocje rodzą się w ciele, powstają z ruchu, z naszej energii. Nie można emocji przeżywać „bezcieleśnie” – jeśli upieramy się, że tak, to znaczy, że mówimy o myślach a nie o emocjach. Jeśli krzykniemy ze strachu, to poczujemy, że zadrapało nas w gardle, serce zabiło szybciej, być może oblała nas fala gorąca/zimna, zatrzęsły nam się ręce, itd… To wszystko odczucia płynące z ciała. Jako dzieci odbieramy rzeczywistość właśnie ciałem, zmysłami. Maluch, który zaczyna poznawać świat chce wszystko brać do rączek, wkładać do buzi, uderzać przedmiotem o ziemię, jednym o drugi. Na tym etapie życia nasza energia i emocje krążą swobodnie w ciele. Może i Wy znacie sprzeciw dziecka wyrażony napięciem mięśni, wyginaniem się w tył, wykręcaniem, odpychaniem. A może znacie również sytuację, w której dziecko jest głęboko zrelaksowane lub śpi i zupełnie „puszcza” wszystkie mięśnie, całym ciężarem poddaje się grawitacji a jego ciało jest miękkie całkowicie rozluźnione. To etap, kiedy nie ma jeszcze myślenia i cenzury swoich zachowań, ograniczania przepływu energii w ciele. Dopiero wraz z dorastaniem uczymy się podporządkowywać ciało władzy umysłu i norm społecznych a często zmuszamy się do zaniedbywania swojego ciała i odcinania od płynących z niego wrażeń. Gestaltystka wie, jak ważne jest zwrócenie uwagi klienta na jego ciało, zachęcenie do odbierania wrażeń płynących z ciała. Dlatego w gabinecie może prosić klienta żeby na przykład pogłębił ruch, który towarzyszy jakiemuś zdaniu lub skupił się na swoim oddechu. Może być też tak, że dopiero w gabinecie klient zorientuje się, że w ogóle odczuwa cokolwiek w ciele. Lata blokowania energii i ograniczania swoich naturalnych ruchów mogą skutkować zupełnym odcięciem się od ciała jako części nas samych i zaledwie „używaniem go” na co dzień. Bywa też tak, że zaniedbywane latami wewnętrzne konflikty i zbolałe od ciągłego napinania się mięśnie, dają znać o sobie w postaci choroby. Pewnie znacie z własnego doświadczenia lub ze słyszenia historie chorób, których żaden lekarz nie potrafił całkowicie wyleczyć – bóle mięśni, żołądka, głowy, nudności, itp… Mogą to być objawy wypartego cierpienia psychicznego, które wyleczyć można w procesie psychoterapii. Nie twierdzę, że psychoterapią można zastąpić medycynę. Ale głęboko wierzę w to, że zajmując się sobą i przyczyną bólu, dla którego nie ma wytłumaczenia medycznego możemy znacznie poprawić jakość życia i świadomie dbać o siebie. Dalsze rozważania o roli pracy z ciałem zostawię na osobny artykuł.

Dzisiaj opowiedziałam o roli uważności na „tu i teraz”, o emocjach i o ciele. Aspekty formalne i powinności oraz prawa terapeuty następnym razem. Nie mogłam sobie odmówić pisania o tym, co w tym momencie było dla mnie ważne.

cdn…

Agata Teixeira de Sousa